Sydney – pierwsze dni w Kangaroo Land

O Australii marzyłem od zawsze. Na studiach przymierzałem się do work&travel tam. Niestety nie wyszło. Zawsze było za daleko, za drogo itp. Aż do teraz. 🙂 Po kupnie biletów, opracowałem skrupulatny plan zwiedzania. Wyglądał on następująco:

Zaczęliśmy od Sydney, mieliśmy tam lot i mamy znajomych, złożyło się idealnie. Niezależnie od tego jadąc do Australii nie mogłem sobie Sydney odpuścić, dlatego, że lubię zwiedzać miasta, to miasto symbol Australii jak dla mnie i musiałem je zobaczyć.

Ale zaczynając od początku. Okęcie, Boeing 777-300, wrażenie zrobił na mnie mega wielki silnik, ok. 3 m średnicy!

20160312_131121

Wybrałem linię Emirates, bo to był najkrótszy lot i słyszałem same pochlebne opinie o tych liniach. Jaka jest prawda ? Jest ok, ale ja się nie ekscytuje. Zawsze dawali dwa dania do wyboru – kurczak, który oczywiście jest halal(humanitarnie ubity, poprzez obcięcie głowy, tak by krew nie „zanieczyściła” mięsa) i drugi rodzaj mięsa. Ten drugi rodzaj to była przeważnie baranina, czy wołowina. Wybór był, ale na zasadzie poproszę wołowinę, ok ale musi Pan poczekać 30 min, po czym steward mówi, że jednak się skończyła i podobnie było na 3 z 4 lotów Emirates. Kolejna sprawa stewardesy nie kwapią się, aby podać coś do picia, trzeba samemu zgłaszać, no ale w porządku. Chodzi mi tylko o to, że podniecanie się jakie to linie Emirates są świetne jest na wyrost! Dubaj – tu byliśmy tylko na lotnisku i co zaobserwowałem. Większość mężczyzn ubiera się w galabiję, tradycyjną sukmanę w kolorze białym. Kobiety są ubrane w kwefy, często tylko oczy są odsłonięte. Niektóre kobiety są ubrane na niebiesko, a niektóre na czarno, czemu? Jeszcze nie wiem. W toalecie zaobserwowałem, że mężczyźni myli stopy. Prawdopodobnie dokonywali ablucji przed modlitwą. Obok toalet był pokój modlitw dla muzułmanów, oddzielnie kobiety i mężczyźni. Co mnie zaskoczyło w Dubaju na lotnisku, to to, że było taniej niż na Okęciu nawet w sklepach, o co akurat nie trudno. 😉 Coca cola, 0,5l która tu nazywa się Isiss kosztowała 2 dirhamy, czyli ok, 2zł. Z samolotu z PL na lotnisko jechaliśmy 50 min busem, także uważajcie biorąc krótkie przesiadki, lotnisko jest wielkie. Dodatkowo widać trochę przepych, ale poza tym co opisałem lotnisko nie różni się specjalnie od innych dużych portów. Z Dubaju lecieliśmy największym pasażerskim samolotem świata(kwiecień 2016r.) Airbusem A380-800, rzeczywiście duży. Lot był ciężki, bo pozycja siedząca do spania nie jest najlepsza, ale przeżyliśmy. W Sydney czekała nas jeszcze krótka rozmowa z Panią celniczką z urzędu imigracyjnego i w ten sposób znaleźliśmy się w Australii – ja i moja narzeczona.

Na lotnisku czekali na nas znajomi, którzy mieszkają tam wiele lat i już można powiedzieć, że są Sydney’czykami. 🙂 Pojechaliśmy do ich ładnego apartamentu w Camperdown i jedyne na no miałem ochotę to szybki prysznic i sen, co też niezwłocznie uczyniłem. Po drodze pytam się Kasi, czemu idziemy środkiem ulicy – bo na drzewach są pająki. Witamy w Australii. 🙂

Następnego dnia dostaliśmy pożywne śniadanie i razem z naszym znajomym poszliśmy na pieszą wycieczkę po Sydney. Szybko chodził, także nie marnowaliśmy cennego czasu i mogliśmy zwiedzić tyle, ile się dało. Zaczęliśmy od Fish Market, co oni tam mają! Albo czego nie mają. Niebieskie kraby, jakieś kule z kolcami i inne stwory, których w życiu nie widziałem.


Koniki morskie z Tasmanii

Są też ‚standardowe’ owoce morza.


Langustynki


Tuńczyki, Japończycy by się o nie zabijali!

Ale najbardziej popularne owoce morza w Australii, to…ostrygi. Jeśli liczycie na małże jak w Europie nam Morzem Śródziemnym, to w Australii nie są tak popularne. Owszem, można je gdzieniegdzie kupić.

Kolejne kroki skierowaliśmy w stronę Darling Harbour.


Mijamy dużą zardzewiałą boję wyłowioną z oceanu,


Niebieskie drzewa jak z ‚Avatar’a,


aż docieramy do przystani Darling Harbour.

To taka przystań pełna restauracji i tętniąca życiem wieczorami.

Dalej zmierzamy do Queen Victoria Building / Market. Ten bogaty architektonicznie budynek został wzniesiony w 1890r. Obecnie mieści tam się po 180 butików.

Czas wjechać na najwyższy punkt widokowy w mieście. Zawsze tak robię na początek, aby nabrać pojęcia, gdzie co jest, jak daleko i czy damy radę tam dotrzeć pieszo. Wieża Sydney Tower ma 309m.

Niestety, jest zdecydowanie za mała, nie widać z niej dobrze opery w Sydney, bo inne budynki ją zasłaniają. 😀 Trochę zawiedzeni idziemy w stronę Royal Botanic Gardens.

Po ogrodach poszliśmy na spot, aby zrobić sobie dobre zdjęcia z Sydney Opera, co też uczyniliśmy. Tutaj zaczęło się szaleństwo. 🙂 Pierwszy raz zobaczyłem na żywo operę w Sydney, jest mniejsza niż myślałem, ok nie ważne, ale jestem tam, na drugiej stronie świata. Zawsze chciałem tu być i teraz jestem – mission accomplished. Szał zdjęć chyba nigdy się nie skończy. Znacie to uczucie w podróży, że chodzicie, zwiedzacie, tak – fajnie, ale chodźmy dalej, może będzie coś lepszego i nagle wow, już nic lepszego nie będzie! To jest super. Tak się właśnie czułem. 🙂


Z bliska wygląda to tak

Przed wyjazdem słyszałem, że warto odwiedzić zoo w Sydney, także skierowaliśmy się do City Quay i wzięliśmy prom do Taronga zoo.

Zoo fajne, na żywo można spotkać kangury, a żyrafy mają dobry widok na Sydney! Najlepsze jednak były pająki, nie bawią się tam w zamykanie ich w terraria, one rozpinają pajęczynę nad ścieżką, gdzie chodzą odwiedzający! Dobre to było, szczególnie, że niektóre z nich to mordercy. Wracamy pod operę, pora obiadowa już minęła, idziemy na steka z black angusa z frytkami i warzywami.

Jest świetny, co nie jest świetne to ceny, jest mega droga caeny w PL razy 2/3, ale wiedziałem o tym wcześniej. W Sydney dają jeszcze małe piwo 0,4l za 10 AUD, ok 30zł. Nic to, posileni idziemy na dalszą wyprawę. Z prawy wraca nasza znajoma Kasia i idziemy do baru, 1-2 piwa i pada pomysł, abyśmy popłynęli promem na Mainly Beach. Let’s go! Docieramy tak i już robi się ciemno, ja oczywiście muszę się wykąpać w oceanie, tak tylko ja, woda jest jak w Bałtyku ciepłym latem więc na luzie. 🙂

Po kąpieli spacerujemy wzdłuż plaży, są fajne apartamentowce, podobno mają też „fajne” ceny. 😉 Na kolację idziemy jeszcze na stronie Mainly Harbour, po czym wracamy promem na naszą stronę i do domu.

Rano zjadamy kolejne dobre śniadanie i wypijamy Smoothie i bierzemy taksówkę na lotnisko. Lało jak z cebra, pewnie można taniej dojechać autobusem, ale byłoby dłużej i wzięliśmy taxe. Dodam, że pierwszego dnia było bardzo gorąco, a drugiego zaczęło lać, ale to nie dla nas wyjeżdżamy z Sydney. Sydney to fajne, przyjemne miasto, ale nie powala. Ciąg dalszy w Brisbane, Queensland the Sunshine State!