Tradycyjnie na tym wyjeździe wstaliśmy rano i o 7 wyjeżdzaliśmy już z Melbourne.


Trasa była ciężka, po ok 8 godzinach wjechaliśy w Alpy Australijskie. Nasz low-rider Hyundai I20 ledwo dawał radę pod górę, ale wjechał. po drodze stanęliśmy nad jeziorem na mały lunch, albo po prostu na toaletę. Spotkaliśmy takich mieszkańców i ruszyliśmy dalej w drogę. Cały czas mijaliśmy się z grupą australijskich Harleyowców z Sidney. Harleyowcy i ogólnie wszyscy zmotoryzowani w Australii mają jeden problem. Stacje benzynowe rozlokowane są stosunkowo rzadko, chyba rekordowo na jakiejś trasie mieliśmy 150km od jednej stacji do drugiej. Harleyowcy mają jeszcze większy stres, bo muszą tankować, co 200km, dlatego też jak planowali trasę od razu oznaczyli stacje benzynowe, na których zatankują. Akurat staneliśmy razem na przełęczy Dead Horse Gap i była okazja na pogawędkę i zdjęcie na Harleyu. Z tej przełęczy zjechaliśmy już prosto w dolinę do miasteczka Thredbo, które działa przez cąły rok – zimą można tu jeździć na nartach. Znależliśmy nasz hotel – Winterhaus, parkując 1km dalej, bo tam nie ma gdzie stanąć, nigdzie. Po zakwaterowaniu właściciel pojechał ze mną na specjalny parking w dolinie, jakieś 3km dalej i przywiózł z powrotem. Po zakwaterowaniu poszliśmy zbadać okolicę. W dolinie miasteczka płynie strumień i na jego drugim brzegu jest dolna stacja wyciągu narciarskiego i dla pieszych. Wzięliśmy mapki i poszliśmy na zasłużoną kolację. W barze -restauracji było gwarno, a na dworze pod wieczór zrobiło się już zimno.

Rano wstaliśmy wcześnie, o już po śniadaniu ruszyliśmy w dół doliny. Szlakiem fioletowym ruszyliśmy w górę. Po drodze trochę zgubiliśmy trasę i weszliśmy na trasę narciarską, ale to nic, cofnęliśmy się i poszliśmy dalej szlakiem. Po ok. 2h doszliśmy do pierwszej bazy Eagles Nest, miejsca na które można wjechać wyciągiem. Tak też zrobiło tego dnia kilka tysięcy osób. Kilka, w tym my postanowili wejść i zejść na własnych nogach. Zdobyć najwyższy szczyt Australii korzystając z wyciągu narciarskiego ? Nie, to nie w naszym stylu. 🙂 Już wcześniej widzieliśmy ogłoszenie ‚Golden Egg challenge’. To taki konkurs w którym można było wygrać po 1000 AUD za znalezienie każdego z 5 złotych jaj z czekolady i główna nagroda 5000 AUD, za znalezienie złotego królika z czekolady. Oczywiście wzięliśmy udział. Był 27 marca 2016r., Niedziela Wielkanocna. Konkurs zaczynał się o 12, było chwilę po 10tej, postanowiliśmy przejść się jeszcze 2-3km w stronę dead horse gap. Wróciliśmy i usiedliśmy na polanie w kwadracie o boku 30m, ogrodzonym wstążką. Z nami było tam na początku ok 100os., jak konkurs wystartował na oko było już ok 1000 osób. Pełno dzieci, mali Australijczycy szykowali się na pogoń za jajkami i królikiem. Było widać, że to nie pierwszy ich konkurs. Strzał z pistoletu i ludzie rozpierzchli się na 4 strony świata na okoliczne zbocza i łąki. Ja pobiegłem na południowy- wschód, moja druga połówka na południe, a jajka i królik były na zachodzie, ukryte pośród trawy. Dzieci, młodzież i dorośli zaczęli w takim tempie przetrząsać zarośla, że znaleźli 5 jajek i królika w 10 minut. Ogłosili koniec konkursu i trochę smutni musieliśmy zakończyć zabawę. Nic to, zjedliśmy po kanapce i ruszyliśmy zdobyć Górę Kościuszki, najwyższy szczyt w Australii (2228 m n.p.m.). Najwyższy szczyt Australii i Oceanii to: według Messnera Oceania: Puncak Jaya (4884 m n.p.m. na Nowej Gwinei, najwyższy szczyt Indonezji), a według Bassa Góra Kościuszki. W jedną stronę z Eagles Nest jest na szczyt 7km. trasa jest łatwa, po metalowej kratce. Ok. 15 weszliśmy na szczyt. Paweł Edmund Strzelecki, polski podróżnik, odkrywca i geolog odkrył i zdobył 12 marca 1840 roku Góra Kościuszki. Nazwał ją tak, bo przypominała mu Kopiec Kościuszki w Krakowie i dla uczczenia pamięci gen. Tadeusza Kościuszki. Podobno bywali na niej już dużo wcześniej Aborygeni, ale to Polakowi przypisuje się miano zdobywcy. Na czubku wszedłem jeszcze na podest, zdecydowanie najwyższe miejsce w Australii. Zjedliśmy po czekoladowym jajku, które dostaliśmy w hotelu na śniadanie i rozkoszowaliśmy się pięknem otaczających Gór Śnieżnych w pasie Alp Australijskich. Po ok. 1h, powoli ruszyliśmy to Thredbo na dół do doliny. Po drodze zagadał nas Australijczyk z Sydney i pytał o zamachy w Brukseli, było tuż po. Minęliśmy Eagles Nest na wysokości 1937 m n.p.m. i dalj szliśmy sami. Tysiące ludzi poszło na wyciąg, pieszo schodziliśmy my i jeszcze jedna para. Po drodze znowu trochę zgubiliśmy szlak, ok w zasadzie to bardzo nie zwracaliśmy na to uwagi, ciężko się tam zgubić i zeszliśmy częściowo trasą narciarską. Przy okazji muszę tam kiedyś przyjechać na narty. 😀 Trasy nie są zbyt wymagające, ale za to jaki fun! Schodząc, co chwila natrafialiśmy na nory jakiś zwierząt, myślę, że wombatów. 😉 Ok. 18-19 doszliśmy do naszej dolinki Thredbo, zjedliśmy fish&chips – ona i tajskie żółte curry – ja . Zrobiliśmy ok 30km na nogach, więc nie muszę mówić jak wraz z piwem było to pyszne! 🙂 Posiedzieliśmy jeszcze chwilę w barze, przesłaliśmy zdjęcia viberem i wróciliśmy do naszego Winterhouse hotelu.

Rano zjedliśmy duże hotelowe śniadanie, tosty, bekon, jajka, dżem i warzywa. Moja druga połówka dodatkowo ‚vegemite’ angielskie drożdże, uważajcie i nie jedzcie tego, jest obrzydliwe! 😉 Po śniadaniu szef hotelu odwiózł nas pod nasz samochód, który stał w dole doliny. Stał tam, bo w miasteczku nie było miejsca. Nie ma tam gdzie zaparkować. Szef mówił, że razem z synem prowadzi ten hotel zimą, a latem mają drugi hotel na Bali(wspomniał też, że są tam niezłe przedstawicielki płci pięknej). Można? Czemu nie, pomysł klawy. Mówił też, żebyśmy uważali na kangury, jakby co lepiej go walnąć, niż zmienić pas i pójść na czołówkę z innym autem. Ciąg dalszy w Canberra, stolica Australii i droga do Edenu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>