Jest 6:15 rano, jesteśmy już na dworcu autobusowym w centrum Adelajdy, skąd wyjeżdża nasz bus, podwozi nas na brzeg do Cape Jervis, dalej promem płyniemy na Kangaroo Island!
Po drodze kierowca dużo opowiada, trąbi na kangury przeskakujące mu przed maską i pokazuje nam, gdzie się wylegują. Wszystko fajnie, tylko tak mi się chce spać, że mimo to śpię i przebudzam się co chwilę(pobudka było 5tej rano). Na promie jemy małe tartaletki i powoli dopływamy na wyspę. Trochę buja, wieje, robimy sobie zdjęcia przy burcie, na szczęście nie wypadł nam aparat. 🙂
W oczy rzuca nam się błękitna laguna, wygląda to naprawdę nieźle, przesiadamy się i jedziemy dalej autokarem(z wielkim napisem Kangaroo island).
Kierowca pochodzi z tej wyspy, także zna wyspę wzdłuż i wszerz. Opowiada dalej. Dojeżdżamy do Sealbay Conservation Park – obserwatorium i parku słoni morskich. Pani, pasjonatka tych stworzeń przekazuje nam Rules&Regulations w stylu nie można się zbliżać do zwierząt, być głośno itd. Ok, idziemy na plaże, ustawiamy się ok 10m od słoni morskich i robimy zdjęcia.
Słonie morskie są bardzo leniwe, jak się poruszą, to przez następne 3 minuty leżą bez ruchu. Są podobne do fok. Pani przewodnik mówiła też, że to dzikie zwierzęta i mogą być agresywne, akurat jeden słoń morski zablokował nam odwrót z plaży.
Ale nie martwimy się, przy ich przyspieszeniu wszyscy spokojnie uciekną! Stoimy jeszcze chwilę na plaży i wracamy do autokaru. Kolejny punkt wycieczki to zakręcone formacje skalne – ‚Remarkable Rocks’. Takie są w istocie.
Dalej udajemy się na obiad, nic specjalnego, ale poznajemy innych uczestników wycieczki m.in z UK i USA.
Po obiedzie autokar zawozi nas do parku koali. Koale są bardzo wysoko na eukaliptusach. Idziemy dalej, da się dostrzec koalę z bliska.
Ma wyraz twarzy ‚piłem całą noc, dlaczego mnie budzisz?’ :D. Są bardzo sympatyczne. Co innego drop bears! To takie koale, które mają ostre zęby i atakują z drzew, mogą nawet zabić człowieka! trzeba na nie uważać. Wracając do koali są miłe w dotyku i śmiesznie chodzą po płaskiej powierzchni, bo mają długie ręce. Jedziemy dalej, najbardziej znana trasą na Kangaroo Island z ciągłymi pagórkami.
W ogóle Kangaroo Island to 3 wyspa pod względem wielkości należąca do Australii, po Tasmanii i Melville. Panuje tam bardzo specyficzny mikroklimat, jest unikalna fauna i flora. Do tego stopnia specyficzny, że na Kangaroo Island żyją hiper-unikalne pszczoły. To oznacza w praktyce absolutny zakaz wwożenia na wyspę pszczół, miodu i innych produktów pochodzenia pszczelego. Przypomina o tym setka znaków, przed, w drodze i na wyspie. Jedziemy na czubek wyspy do Flinders Chase National Park, zobaczyć latarnię i ciekawą formację skalną ‚Admirals Arch’.
Wygląda super, za to wieje jak w kieleckim. Robimy kolejne zdjęcia.
Stajemy też przy ładnej zatoczce.
Na koniec kierowca opowiada anegdotę o teściowej, że niby jego teściową ugryzł wąż, dzwonią po pomoc, a tam się pytają, czy teściowa nie żyje? Na to kierowca odpowiada: „nie, ale wąż zdechł”. 😀 Oczywiście musiałem go dopytać o szczegóły i się okazało, że tego węża zatłukli widłami, podobno…;). Wracamy na nasz statek i płyniemy do Cape Jervis. Drogę umila nam Jim Beam.
Autorakem ok, 23:30 wracamy do Adelajdy, to był długi, ale ciekawy dzień.
PS. Dobra żartowałem z tymi drop bears, to taki australijski mit dla turystów! 😉